Artur i Damian na tropie znaczków

Niedawna wycieczka, nazwijmy ją „znaczkową”, przyniosła kilka korzyści ale także powodów do zastanowienia się nad postępowaniem niektórych zbieraczy znaczków – nie kolekcjonerów – ale zbieraczy. Aby zrozumieć ideę kolekcjonowania trzeba mieć duszę i zaangażowanie oraz choć trochę wierzyć w to, co się robi. Niektórzy zbierają aby mieć, pochwalić się lub zaspokoić dziką rządzę posiadania znaczka. Nasza wycieczka planowana była około trzech miesięcy wstecz. Dwa tygodnie temu ustanowiona została data, ale nie było konkretnego planu, w które miejsce jedziemy. Najważniejsze było zwiedzić miejsce, a nie być, kupić znaczek, bądź zrobić fotkę a później załatwić znaczek przez pocztę. Dlatego wcześniej sprawdziliśmy, co jest czynne w sobotę i jaka będzie pogoda, a z tą bywa różnie. Korzystając z tego, że „Szacowna małżonka” w sobotę pracuje aż 10 godzin postanowiłem, że pojedziemy właśnie w sobotę. Syn nie idzie do szkoły, a ja dopiero na nockę do pracy. Wszystko więc zależało od pogody.

okiemturysty1A
 W izbie edukacyjnej w Jeziorach

Rano syn zrobił pobudkę już po szóstej rano i to nie za sprawą wyjazdu. Mając na uwadze pracę w nocy i to, że nie wyspałem się – początkowo ochota na wyjazd topniała. Za oknem tylko 5 stopni. Decyzję pozostawiłem synowi, który z nieukrywaną radością zakomunikował – jedziemy!!! Dojrzale jak na 8 lat. Zresztą „junior” od małego lubi jeździć i zwiedzać. Wzięliśmy wszystko co trzeba, kanapki, picie, albumy na pieczątki, dziennik kolekcjonera. Wszystko oprócz pieniędzy, ale o tym przekonujemy się po drodze – mając tylko około 30 złotych. Wyjazd o 8.20. Najpierw jedziemy do Jezior Wysokich. To około 130 kilometrów od domu. Pierwszą przeszkodą, choć miało być atrakcją, jest zamknięta przeprawa promowa w Maszewie, a dokładniej w Połęcku. Pozostaje więc droga przez Krosno Odrzańskie. Po dwóch godzinach dojeżdżamy. Najpierw zwiedzamy wystawę w Ośrodku Edukacji Przyrodniczo-Leśnej w Jeziorach Wysokich. Bardzo ciekawa, szczególnie dla dzieci, można posłuchać odgłosów zwierząt, obejrzeć wszystko co związane z drzewami, lasem, itp. Podobna ciekawie ekspozycja, choć inna, jest w Muzeum Puszczy Drawskiej i Noteckiej w Drezdenku. Junior zachwycony, nie chce wychodzić. Pani, która nas oprowadzała, sama proponuje dziecku sprawdzenie tropów zwierząt, daje do rąk poroża, kule z drzewa, zagaduje i uczy. Na koniec, gdy pytamy o pieczątki, dowiadujemy się, że jesteśmy jakby unikatem. Nasza gospodyni zna ideę Znaczka Turystycznego i wyjaśnia, że praktycznie większość turystów wpada tylko kupić znaczek, niektórzy nawet hurtowo po kilka sztuk, i uciekają dalej. Istny „wyścig szczurów” choć bilet kosztuje 3 złote, dla dzieci połowę. I tu jest częściowo „pies pogrzebany”. Ilu z nas rodziców ma takie przedmioty edukacyjne dla naszych dzieci? Te ośrodki i muzea są uzupełnieniem wiedzy, której w szkole nie dostarczy im nikt. Za tak niską cenę możemy dziecku zafundować sporą dawkę wiedzy, a często i zabawy. Niewielu z nas ma czas aby usiąść i wszystko pokazać i wytłumaczyć. Ile z naszych dzieci ogląda programy przyrodnicze bądź podróżnicze? Tym bardziej, że często dzieci są zainteresowane miejscem, które zwiedzają. Pieczątki otrzymujemy, „junior” to nawet dodatkowo książeczki, kolorowanki. Oglądając książeczkę, sam stwierdził, że ostatnio robiąc album liści drzew „walnęliśmy byka” i pomyliliśmy liście klonu z jaworowym, czy jakoś tam…sprytna bestia. Jak widać był zainteresowany tym co zobaczył i otrzymał. Wejście na wieżę widokową pani odradza ze względu na silne podmuchy wiatru.

okiemturysty1B
 Wieża Pachołków Miejskich w Lubsku

Zapakowawszy materiał edukacyjny udajemy się do Pałacu Brühla w Brodach. Pałac, choć zniszczony, robi wrażenie. Odnowione są tylko stojące po bokach domy kawalerskie. Osobiście uważam, że jest piękny i patrząc na niego, stwierdziłem, że chciałbym coś takiego mieć. Piękne są także dęby po obu stronach. Życzę właścicielom odbudowy tej budowli. Smutne jest to, że pałac przetrwał wojnę, nie przetrwał zaś pożaru od kominka. Brama wjazdowa do miejscowości także jest wspaniała. Tymczasem pogoda się pogarsza, nie ma już słońca tylko wiatr i chmury, no i grosz nam się kończy. Niechybnie idzie ku katastrofie, ale wybawia nas bankomat w pobliskim Lubsku, gdzie najpierw na znaczek turystyczny wydajemy ostatnie drobniaki, a później zasilamy portfel odpowiednim zastrzykiem gotówki. Znaczek kupujemy niedaleko Wieży Pachołków Miejskich w recepcji Hotelu „Duet”. Samą wieżę obchodzimy dookoła dwukrotnie dobrze oglądając.

Pytam gdzie dalej? „Do Żar Tato” – pada odpowiedz. Musiał wyczytać na kartce, która służy za plan dzisiejszego zwiedzania. Tutaj kupujemy tylko jeden znaczek – w Muzeum Pogranicza Śląsko-Łużyckiego. Ten drugi - Kościół Farny w Żarach jest tylko dostępny u fotografa naprzeciwko kościoła, ale ten ma dziś wolne o czym świadczy kartka na szybie. Zwiedzamy Farę, a następnie Muzeum, gdzie wejście jest darmowe. Muzeum małe, warte jednak zwiedzenia. Ważne, aby udając się na zwiedzanie wraz z małżonką nie zabierać ze sobą więcej niż 100 złotych ponieważ muzeum prowadzi sprzedaż porcelany żarskiej, którą z pewnością każda pani będzie pragnęła zakupić. Wystawa porcelany jest świetna. Wspaniałe wyroby, makieta dawnych Żar również imponująca jak wyroby z brązu prezentowane na wystawie. Bierzemy pieczątki i w drogę. Warto poprosić o inne – są z pocztowym wozem i ratuszem z niebieskim tuszem.

okiemturysty1C
 Jeden z eksponatów na głowie Damiana

W planach Biedrzychowice Dolne i Zatoń. Lecz nasza wycieczka kończy się w Biedrzychowicach. Podjeżdżamy pod Kościół. Naprzeciwko w domku sklep i małe poruszenie. Wyciągam kluczyk ze stacyjki i wysiadamy. Zamykam samochód i idziemy do kościoła. Klientela ławeczki pod sklepem bacznie się przygląda z dziwną miną. Powodem jest mały bajer w naszej wysłużonej „furze”. Otóż od dwóch tygodni zacina nam się zawór odcinający dopływ paliwa i po wyjęciu kluczyka ze stacyjki silnik chodzi jeszcze około minuty po czym gaśnie. Diesel czasami tak ma, choć zawsze to lepiej w tą stronę niż miałby się zacinać przy odpalaniu. Z początku mnie to irytowało ale idzie się przyzwyczaić. W środku Kościół zamknięty, jak to bywa z kościołami a szczególnie zabytkowymi. Obchodzimy dookoła, „junior” to nawet całkiem po dole, w trawach i krzaczorach. Nawet na dzwonnicę nad wejściem chciał wejść bo klapa i drabina jest. Ze znalezieniem miejsca sprzedaży znaczka turystycznego nie ma problemu. Wieś jest dobrze oznakowana zarówno z numerami domów jak i turystycznie. Nr 18 i jesteśmy na miejscu. Gdy pytam o znaczek następuje ożywienie. Przyjmuje nas właściciel domu Pan Motyl. Sprawnie wydaje dyspozycje – „kawę i jeszcze herbatę dla „juniora”. Wypijemy na tarasie”. Podczas gdy poczęstunek jest przygotowywany, oprowadza nas po swojej posiadłości – Zbiornicy Muzealnej. I tutaj mamy ten pozytywny walor bycia kolekcjonerem – turystą, choć zapewne gospodarz każdego gościa wita z takim samym zainteresowaniem. Tutaj czujemy się nie tylko jak ważny i wyczekiwany gość ale czujemy, że temu człowiekowi „zależy na kontakcie z nami”. Właściciel to regionalista, historyk tej ziemi, turysta i przyrodnik. Człowiek miły i serdeczny. Z entuzjazmem opowiada o tym co robi, co osiągnął i co chciałby zrobić w przyszłości. Junior ponownie zachwycony, przymierza czapki, pozuje do zdjęć, zaczyna nawet zwiedzać dom gospodarza, nie omijając łazienki… W międzyczasie ja piję kawę na tarasie, obok przepływa rzeczka…, wieś jakby na końcu świata i taki spokój… Gospodarz opowiada, pyta też o wiele rzeczy. Widać, że do funkcjonowania Znaczka Turystycznego podchodzi poważnie. Prowadzi kroniki, nawet nas wpisuje na mapę kolekcjonerów, robi nam zdjęcia. Czujemy się ważni jako goście. Ale już czas na nas. Na drogę dostajemy pieczątki, „junior” to nawet więcej do swojej kroniki wycieczek, mapy, informatory. Po chwili z domu wychodzi „junior” niosąc worek orzechów włoskich. Jak się żona przyzwyczai to strach pomyśleć z czym nam każe wrócić z następnej wycieczki? Mleko prosto od krowy? Chleb z własnego wypieku czy wiejska śmietana? My zaczynamy wracać a żona kończy właśnie pracę. Jest godzina 15. Przychodzi sms: „O której wracacie?” „Właśnie wracamy kobieto.” Tak prawdę mówiąc to mieliśmy być w domu o 15.30. Zatoń przechodzi koło nosa. Powoli zmierzcha, a do domu ponad 100 kilometrów.

okiemturysty1D
 Autorzy relacji w Biedrzychowicach Dolnych

Wracamy z tarczą, nie na tarczy. Mamy sześć znaczków, fajne wrażenia, puste żołądki i worek orzechów. Junior pyta co z ostatnim co było zamknięte. Nie martw się synu – zamówimy u Zbyszka. „Wyśle się fotkę, na której stoisz przed fotografem, a w tle za plecami masz kartkę, że dzisiaj nieczynne”. Cisza. Gra muzyka, CB radio milczy. Nasze stare mondeo połyka kolejne kilometry. Droga znana, więc nawigacja powędrowała do „juniora” do tyłu. Widzę w lusterku jak bacznie śledzi trasę powrotu na monitorze. Pytam, co mu się najbardziej podobało? Mówi, że pierwsze i ostatnie, czyli Jeziory Wysokie i Biedrzychowice. To tam, gdzie gospodarze obiektu najbardziej wykazali inicjatywę, gdzie coś się działo. A co najmniej? – pytam. Żadne. Wszystko było fajne. Nie jest zmęczony ale zadowolony. Tylko co jakiś czas się odzywa, że mu nawigacja pokazuje, że przekraczam nieznacznie prędkość.

Artur i Damian