Przyszedł czas na kolejny felieton ze znaczkowej trasy. Tym bardziej przyjemny, iż nie jest to typowy jednodniowy, czy nawet weekendowy wypad, tylko regularne wakacje, czyli „męski” wyjazd – tylko ja i syn. Zacznę jednak od nie znaczkowej części wyjazdu.

Naszą tradycja jest, by na 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, być w Warszawie, a tradycja to podobno rzecz święta. Odwrotnie do tego, jak mówiono w znanym filmie „Miś”, dla nas nie jest „nowa świecka tradycja”. Do stolicy przyjechaliśmy już kilka dni wcześniej, coby przez ten czas warszawska babcia, mogła się wnuczkiem nacieszyć.

Dlaczego zacząłem felieton od czegoś, co turystycznych znaczków nie dotyczy? Z kilku powodów.

Po pierwsze - jest to dla mnie i mojej rodziny szczególny czas. W powstaniu walczył mój dziadek Mieczysław, pseudonim „Kruk” lub „Adam”, a także wielu krewnych z dalszej rodziny.

Po drugie - coś ostatnio na warszawskiej mapie znaczków drgnęło i będąc w Warszawie, chciałem wspomóc te działania.

Po trzecie - i tu mały akcent znaczkowy. W którejś z telefonicznych rozmów z samym najważniejszym człowiekiem znaczków w naszym kraju - czyli Zbyszkiem, okazało się, że jego stryj Kazimierz, pseudonim "Dym", walczył w Powstaniu Warszawskim i niestety zginął już w drugim dniu jego trwania. Właśnie w tym roku Zbychu postanowił przyjechać na obchody 75 rocznicy wybuchu powstania. Byliśmy razem podczas godziny „W”, pod Muzeum Powstania Warszawskiego i byliśmy wieczorem na placu Piłsudskiego, gdzie dziesiątki tysięcy ludzi, w obecności siedzących w pierwszych rzędach, powstańców, śpiewa powstańcze piosenki i stąd wynika kolejny powód....

Po czwarte - nie da się opisać atmosfery jaka jest 1 sierpnia, szczególnie w tych dwóch momentach – godzinie „W” i śpiewaniu na placu Piłsudskiego. To są niesamowite przeżycia, wzruszające chwile. Polecam każdemu z Was, być w tym dniu chociaż raz w życiu w Warszawie i jestem pewien, że nie będziecie tego wyjazdu żałować. Poza tym, to chyba jeden z lepszych sposobów oddania czci i honorów tym, którzy walczyli w tym narodowym zrywie. Nie zwlekajcie z decyzją, bo z roku na rok, podczas wspólnego śpiewania, w pierwszych ławkach jest jest coraz więcej wolnych miejsc – niestety.

Kolejne dni wakacji to wypad do stolicy polskich ZT, czyli Złotego Stoku. Oczywiście, ze względu na meandry trasy, zaplanowanej z mapą znaczków turystycznych, mimo iż wyjechaliśmy w miarę rano, do kwatery w Złotym Stoku dotarliśmy późnym wieczorem. Po drodze byliśmy w trzech znaczkowych miejscach, chociaż znaczki zdobyliśmy tylko w dwóch…. No ale po kolei.

Pierwszym zaplanowanym znaczkowym postojem, było muzeum w Praszce. Na znaczku widnieje parowóz kolei wąskotorowej Px48, więc byłem przekonany, że muzeum dotyczy przede wszystkim tego aspektu. Tu wyszło oczywiście lenistwo, bo gdybym dokładnie przeczytał opis na podstronie znaczka, to bym wiedział co i jak… ech.... Muzeum mieści się na rynku w jednej z kamienic, więc bardzo się dziwiłem, i zastanawiałem gdzie ten parowóz? Okazało się, że jest - stoi na muzealnym terenie na tyłach kamienicy. Jest to bardzo ładnie odnowiony egzemplarz. Mój syn Marceli, który jest fascynatem starego kolejnictwa, stwierdził, że w takim stanie Px-pomnika, jeszcze nie widział. Skąd się tam wziął? Dlaczego właśnie tam stoi? Tego nie zdradzę – dowiecie się sami, kiedy odwiedźcie to miejsce. Niestety, większości ekspozycji muzealnych nie było nam dane obejrzeć, bo piętro z większością sal wystawowych było właśnie w remoncie, jednak jak zapewniała nas pani kustosz, już niedługo zostaną one udostępnione zwiedzającym. Rozmawialiśmy również z dyrektorem muzeum i jak się okazało, jest to szczególny przypadek. Przypadek, który nam braci znaczkowej powinien być bardzo miły. Pan dyrektor sam zgłosił się do Znaczków Turystycznych by muzeum, którym zarządza znalazło się na naszej mapie – więcej takich! Więcej!!!

Kolejnym punktem naszej marszruty i zadaniem, było zdobycie „świeżych bułeczek”, czyli znaczków z serii „nówka sztuka”. W pobliskim Oleśnie powstały takie dwa: Kościół św. Anny – pomnik historii, oraz Oleskie Muzeum Regionalne. Jadąc z Praszki, przejeżdża się właśnie koło kościoła św. Anny i powiem Wam, że jest to najbardziej niesamowity drewniany kościół jaki widziałem. Wielkość, kubatura, nietypowy kształt – to coś czego jeszcze nie widziałem wśród drewnianych kościołów w Polsce. Poza tym w zeszłym roku kościołowi „pękło” równe 500 lat i ta świadomość, również robi wrażenie. W czasie naszej wizyty, na kościele był wymieniany gont, oraz remontowano drewnianą wieżę. Widać, że do sprawy zleceniodawcy podeszli poważnie, bo zadanie zlecili, chyba najlepszym specjalistom w tym zakresie – naszym góralom. 

Po zwiedzeniu kościoła, pojechaliśmy zwiedzić muzeum i nabyć drogą kupna znaczki turystyczne. Kiedy podeszliśmy do budynku, w którym się mieści placówka, zobaczyliśmy, piękną malutką kamienicę. Pomyślałem wtedy, że pewnie to równie malutkie muzeum. Okazało się jednak, że nie do końca sprawdziły się moje przewidywania. W muzeum przywitała nas bardzo sympatyczna Pani Ola, która oprowadziła nas, przy okazji wypytała nas o ideę znaczkową, bo jak się okazało, byliśmy pierwszymi znaczkowymi turystami! Polecam to muzeum. Świetnie pokazuje historię Olesna i najbliższej okolicy. Miasto to, było kiedyś ważnym miejscem na mapie Opolszczyzny i gdyby nie wizyta w tym obiekcie, pewnie nie zdawałbym sobie z tego sprawy. Wielkie podziękowania dla placówki i miasta, że zdecydowali się znaleźć na znaczkowej mapie, bo to kolejne miejsce, dzięki którym spora cześć z nas trafi tu tylko i wyłącznie dzięki znaczkom.

Po tej wizycie, odezwał się w nas trochę inny głód, niż ten, który związany jest ze zwiedzaniem, poznawaniem nowych miejsc – taki bardziej literalny, który na dodatek wygrywa marsza. Udaliśmy się zatem do restauracji Ratuszowa na samym rynku, którą poleciła nam Pani Ola. Dobrze jest słuchać tubylców, bo nie dość, że zaspokoiliśmy głód, to jeszcze zrobiliśmy to w najlepszy z możliwych sposobów – zrobiliśmy to z wielkim smakiem!

Dzień znaczkowy zakończyliśmy w miejscu z którego znaczek już miałem… no właśnie, powiedzcie, czy zdarza się Wam przyjechać po raz kolejny w to samo znaczkowe miejsce? Mi z z pewnością tak, a takim miejscem jest miedzy innymi… Młyn Siedlimowice. Dlaczego, bo to dla mnie przeurocze miejsce, bo bardzo polubiłem właścicieli, którzy są przemiłą, otwartą do ludzi rodziną, a poza tym stali się oni wielkimi zwolennikami idei znaczka turystycznego. Bardzo również chciałem to miejsce pokazać mojemu synowi. Po młynie Marcelego oprowadził, Arek – piętnastoletni syn właścicieli, a ja spędziłem miłe chwile przy kawie z Państwem Iwoną i Witoldem.

I tym smacznym doniesieniem, kończę pierwszą cześć felietonu, który opisuje nasze wakacyjne znaczkowe wojaże. Będzie część druga, ale już nie jako chronologiczny zapis zwiedzania z komentarzem. Chciałbym na podstawie doświadczeń zebranych podczas tych wakacji rozpocząć dyskusję nad tematem – prywatne czy państwowe, czyli czy niektóre obiekty powinny przechodzić w prywatne ręce? Gdzie lepiej są traktowani turyści? Które miejsca mają więcej do zaoferowania? I pewnie jeszcze kilka innych kwestii, związanych z tym tematem. Dlaczego akurat o tym chcę napisać. Oczywiście, jak się domyślacie, nie bez przyczyny. Wpłynęło na to pewne wakacyjne doświadczenie, ale o tym w kolejnym odcinku.

Do zobaczenia na znaczkowym szlaku.

Bobik