Obietnic trzeba dotrzymywać, więc zasiadłem do napisania kolejnego felietonu. Ponownie inspiracją był wakacyjny wyjazd z synem, a naszą bazą wypadową był Złoty Stok. Jednak tym razem, nie chciałem się skupić na typowym opisywaniu znaczkowych miejsc. Chciałem „włożyć kij w mrowisko” i sprowokować dyskusję… może nie od razu akademicką, ale jestem przekonany, że jeśli podejmiecie rękawicę, to ciekawych spostrzeżeń, przemyśleń i dowodów na swoje racje może być na znaczkowym Facebooku dość dużo. Chciałem się dowiedzieć czy lepsze są miejsca turystyczne i historyczne, które są zarządzane przez państwowe jednostki, czy dla nas turystów bardziej atrakcyjne są te, które są w rękach prywatnych? Żeby zrozumieć dlaczego w ogóle o tym piszę, muszę choć krótko opowiedzieć wam, co przeżyliśmy w kilku miejscach odwiedzonych podczas tego wypoczynku.

W tym roku Juniora opanowała niezmożona ochota na zwiedzanie tego co pod ziemią, więc w planach mieliśmy przede wszystkim znaczkowe miejsca, które takie atrakcje oferują. Znaczy się – ja w planach miałem kilka innych pomysłów, ale junior właśnie rozpoczął naukę w ósmej klasie, co za tym idzie w tym roku kończy 15 lat. Co się z tym wiąże? Ano zbyt często i głośno wypowiadane własne zdanie. Na dodatek jest przy tym uparty, jak przysłowiowy osioł, a jeszcze wyszczekany niemiłosiernie, więc zaczyna czasem brakować argumentów.

Oczywiście, nie będzie tylko i wyłącznie o kopalniach, czy ukrytych pod ziemią fabrykach, ale to właśnie w jednym z tych podziemnych obiektów, zaczęło mnie nurtować powyżej zadane pytanie. Kiedy zacząłem wracać pamięcią do pewnych miejsc czy sytuacji, stwierdziłem, że ten temat ciągnie się już za mną dość długi czas. Podczas tego wyjazdu, pierwszym sygnałem problemu była wizyta w Parku Miniatur Minieuroland w Kłodzku. Chyba największy park miniatur, jaki do tej pory widzieliśmy. Rzeczywiście imponujące, często znane nam budowle i to nie tylko te polskie. Duży teren, a wszystko w dość miłych okolicznościach przyrody. Czemu więc już tutaj coś mi tam w mózgu błysnęło? Stało się to przy kasie, kiedy okazało się, że za bilet dla mnie i Juniora i parking muszę wyłożyć pięćdziesiąt złotych polskich. Powiem szczerze – trochę dużo. Oczywiście, trochę taniej jest przy bilecie rodzinnym, czyli w konfiguracji 2 + 2, czy 2 + 3, No ale juniora miałem tylko jednego. No dobra, żarty żartami, ale gdyby wszędzie bilety wstępu tyle kosztowały, to przy czterech wizytach dziennie w takich obiektach - doliczając znaczki, obiady, napoje, dodatkowe atrakcje, paliwo, noclegi itd., itd. – można pójść z torbami. Z drugiej strony, jest to prywatny biznes, w który twórca włożył naprawdę potężne pieniądze, więc trudno mu się dziwić, że chce zarobić. Tym bardziej, że podobno stale powiększa atrakcje tego miejsca. Jeśli taki park byłby państwowy, to prawdopodobnie bilety byłyby o wiele tańsze – tylko czy w ogóle by był? To właśnie pierwszy aspekt rozmyślań na temat „prywatne czy państwowe”. No dobrze, można oczywiście, nie kupić biletów i oddalić się na sposób angielski. Mnie nie sprawiłoby to większego bólu, bo wolę zwiedzać miejsca bezpośrednio związane z historią, ale… widziałem, że młodemu troszkę zapłonęły oczy. Poza tym – sami wiecie – TAM PRZECIEŻ JEST ZNACZEK! .

Jednak nie aspekt ceny, był głównym przyczynkiem do poruszenia tego tematu. Tym bardziej, że dobrze wszyscy wiemy, że są takie muzea (często godne uwagi), gdzie cena biletu wynosi dla osoby dorosłej, na przykład - 3 złote, więc uśredniając koszty wyprawy, nie wychodzi to, aż tak źle. Główną przyczyną tematu felietonu stała się wizyta w jednym z obiektów Kompleksu Riese, czyli w „Podziemnym Mieście Osówka”. Byliśmy już wtedy, po zwiedzaniu dwóch obiektów – Kopalni Złota w Złotym Stoku i Kopalni Węgla w Nowej Rudzie, a także Twierdzy Srebrna Góra. Nasze wrażenia z tych pobytów, były fenomenalne (chociaż bilety do tanich, wcale nie należały), więc z niecierpliwoscią oczekiwaliśmy wyznaczonej godziny wejścia do tego podziemnego miasta. Tuż przed tym faktem, przy samym wejściu przywitał nas przewodnik. Nie będę wymieniał tu jego imienia, bo akurat o nim zbyt pochlebnie dziś nie będzie. Podpadł mi już właśnie przy przywitaniu i objaśnieniu zasad zwiedzania, jeszcze przed wejściem do podziemi. Pretensjonalny ton, władcza postawa – ewidentnie nie znosząca sprzeciwu, z oczu bił jeden komunikat – „tylko proszę mnie o nic nie pytać, bo już mam dość tych głupawych pytań….”. No dobrze – jako człowiek, którego matka starała się ukształtować na dobrego ludzia – dałem mu szansę. Pomyślałem nawet – ok, trochę musi szorstko, bo przecież względy bezpieczeństwa… itd…itd. Szybko jednak wyczerpały się poziomy mojej empatii. Gość się nie zmienił, mina także, wykład czysto akademicki trwał non stop. Na dodatek tembr głosu tegoż przedstawiciela rzędu „gderaczy pospolitych”, doprowadzał mnie do małego szału, a przypominam, iż byliśmy pod ziemią i mój wybuch mógł wprowadzić gorsze spustoszenie, niż wybuch metanu w kopalni. Zadałem sobie pytanie… „może jednak przesadzam…”, skonfrontowlalem więc moje spostrzeżenia z Juniorem – nawet nie będę przytaczał, co młody powiedział, bo jeszcze wyjdzie, że był wychowywany bezstresowo, a wcale tak nie jest i nie było. Po prostu, mimo wrodzonej cierpliwości i miłości do ludzi, miał ochotę dobić przewodnika, żeby się już biedaczek nie męczył. Co więcej, jeden z naszej znaczkowej braci, kiedy z nim rozmawiałem o tym przez telefon, powiedział, że też mu się nie podobał sposób w jaki było prowadzone zwiedzanie, kiedy sam tam był. Być może, aż tak mocno by nas to nie dotknęło, gdyby nie pewien kontrast.

Jak wspomniałem wcześniej byliśmy już w kopalniach złota i węgla, oraz w twierdzy. Tam przewodnicy byli po prostu niesamowici (od razu zastrzegam, że dwóch było z tych młodszych, nie spaczonych), ale ten trzeci już swoje lata miał, więc kontrast z wiekiem nie był związany. To byli ludzie, na których twarzach był uśmiech, którzy cieszyli się z pytań turystów, a wręcz do nich zachęcali. Widać było przygotowane scenariusze zwiedzania, dodatkowe, często pełne humoru atrakcje. Kilka przykładów? Proszę bardzo. Kopalnia węgla w Nowej Rudzie. Tam wszystko zaczęło się już w szatni. Zaproszono nas do dokonania pewnego wyboru (nie powiem jakiego, bo bym wam zabawę zepsuł, ale wszyscy co tam byli, pewnie wiedzą o czym mowię). Wybór był kluczowy dla dalszej części zwiedzania. Właśnie teraz odgryzę się Juniorowi za to pyskowanie tacie – zamieszczam fotkę, jak wyglądał, po „przypadkowym” spotkaniu z miejscowym duchem kopalni, niejakim Skarbnikiem. Było naprawdę wesoło.

W Złotym Stoku przewodnik Maciej, miał również „pomagiera” w postaci gnoma Krzysztofa, który dał nam wszystkim dużo uśmiechu, a samego przewodnika zaliczyłbym do gości, o których się mówi – kocha to co robi. W Srebrnej Górze, przewodnik, nie dość, że ubrany jak wojak z ówczesnych czasów, to jeszcze przed wejściem wprowadził grupę w wyśmienity humor, naprawdę inteligentnym, sytuacyjnym dowcipem. Chciał nawet, niektórych zakuć w dyby, czy wtrącić do ciemnicy – nawet zaproponowałem mu kandydata w postaci Juniora, ale chyba się szybko zorientował, że ciężko byłoby z nim wytrzymać i zrezygnował. W tych obiektach czas płynął zbyt szybko i miało się ochotę jak najbardziej odwlec chwilę zakończenia zwiedzania. Oczywiście, ci przewodnicy mieli również mnóstwo wiedzy o danym miejscu, historii regionu, ale chyba najważniejsze jest to, że potrafili to we właściwy sposób przekazać. W Osówce, chciałem jak najszybciej wyjsć, bo po prostu nie mogłem gościa słuchać. Oczywiście można powiedzieć, że mieliśmy pecha, że to wyjątek. Jednak powiem, wam, iż mam wrażenie, że w prywatnych obiektach dobór kadr jest raczej bardziej dokładny i adekwatny do miejsca i zajmowanego stanowiska. Oczywiście trudno, żeby wszystko przechodziło w prywatne ręce. Moim zdaniem, pewne obiekty, powinny na zawsze pozostać tak zwanym dziedzictwem narodowym i żeby nie nastąpiła zła komercjalizacja, muszą na zawsze być na państwowym wikcie. Poza tym, znamy przypadki, gdy na przykład, wykupione od państwa przez osoby prywatne zamki, pałace czy dwory – popadały w zniszczenie i ruinę. Jakie zatem istnieje wyjście? Może właśnie dobór kadr, może większe płace dla tych ludzi, by przychodzili najlepsi, może szkolenia?

A’ propos zamków, pałaców i dworów. W rozmowach z innymi znaczkowymi turystami, nie raz słyszę, że nie podoba im się, iż niektóre z takich obiektów, wykupowane są przez prywatę i zamieniane z miejsca zabytkowego w restaurację czy hotel. Argumentowali to tym, że obiekt traci historyczne walory, że nie jest w pełni dostępny, że wieje komercją. Może i tak, ale ja mam cokolwiek mieszane uczucia, z przewagą tych na plus. Bardzo, ale to bardzo często, dzieje się tak, że gdyby nie prywatni inwestorzy – hotelarze, restauratorzy, to sporo z tych obiektów wyglądałoby tak, jak wiele takich, które kiedyś były obiektami PGR-ów, a dziś zarastają krzakami.

Przy okazji - pamiętacie spór wśród znaczkowców o Zamek Kapitanowo w Ściniawce Średniej? Były głosy, że drogo, że właściciel gburowaty, że, że, że… Spójrzcie sobie na obecne zdjęcia zamku na ich facebookowym profilu. Ten zamek pięknieje z roku na rok. Jest udostępniony dla turystów. Drogo sobie liczą za zwiedzanie? Być może, ale tam wiem za co płacę. Dla mnie to cena, za przygodę, ogromną wiedzę, poznanie nietuzinkowych ludzi. Jak widać wydane 50 zł w jednym miejscu, ma kompletnie inną wartość niż ten sam nominał w innym. W ostatni dzień wyjazdu, już na tak zwanym powrocie, byliśmy w Kapitanowie, na warsztatach „Średniowieczne zamki obronne”. Dawno nie widziałem tak zaaferowanego Juniora. Jeszcze z godzinę po zakończeniu warsztatów, już podczas jazdy samochodem, buzia mu się nie zamykała, bo cały czas o tym mówił. Przez tę godzinę, chyba ani razu nie zajrzał do komórki, nie czatował, nie grał – tylko gadał. Już mu chciałem przypomnieć o „komórkowym obowiązku”, bo głowa mnie już bolała, ale stwierdziłem, że byłoby to niewychowawcze.

A tak naprawdę, to uwielbiam te momenty, te rozmowy i wspomnienia bez komórki w ręku i za to dziękuję właścicielowi zamku, i w jednej osobie przewodnikowi, wielkiemu fascynatowi. Edukuj, Henryku ludzi, edukuj… mądry przyjmie i wykorzysta… ten mniej mądry…. Ty sam wiesz prywatny przedsiębiorco, ale przede wszystkim fascynacie historii. Być może stwierdzicie, że ciut za mocno wazelinuję… być może, ale moim zdaniem, dzięki takim ludziom jak właściciele Młynu Siedlimowice, Zamku Kapitanowo, Kopalni w Złotym Stoku, Kopalni w Nowej Rudzie – możemy wszyscy naprawdę poczuć „pełną gębą” historię” naszego kraju.

Jednak, mimo tych ostatnich zdań, które napisałem twierdzę, że nie każdy zabytek powinien trafić w prywatne ręce. Co w takim razie robić, by w tych obiektach nie wiało nudą? No właśnie – ciekaw jestem waszych pomysłów i dlatego proszę o komentarze z waszymi zdaniami, spostrzeżeniami i przemyśleniami na temat „prywatne czy państwowe”. Kiedy i jakie obiekty powinny zostać państwowymi, a kiedy wręcz przeciwnie. Czy zgadzacie się z tym co napisałem, czy macie może całkiem odmienne zdanie. Czekam na wasze zdania.

P.S. A najgorsze jest też to, że kolejne wakacje, dopiero… prawie za rok!

Bobik