Dawno nic nie pisałem, ale nie dlatego że przestałem zbierać nasze drewniane krążki. Wręcz przeciwnie, moja kolekcja systematycznie się powiększa. Jednak nadmiar zawodowych i osobistych obowiązków, a tym samym permanentny brak czasu, a i niestety trochę lenistwa spowodowały, że trzeci odcinek mojego znaczkowego pamiętnika, ukazuje się dopiero teraz. No ale, koniec tłumaczenia się. Dziś chciałem zachęcić Was do odwiedzenia czterech miejsc oznaczonych przez znaczki, a przy okazji jednego miejsca, które jeszcze znaczka nie ma – jednak mam nadzieję, że ta sytuacja już niedługo się zmieni.

cz4fot1
 Sikawka w Muzeum Pożarnictwa w Kotuniu

Nadszedł czas na znaczkową penetrację Mazowsza. Postanowiłem odwiedzić Muzeum Regionalne w Siedlcach i dwa jego oddziały, które też mają swoje drewniane krążki. Za towarzyszkę „sztampowego” polowania, tym razem robiła moja własna, osobista rodzicielka, zobaczymy czy i ona się „zarazi”. Jadąc z Warszawy na trasie pierwsze było Muzeum Pożarnictwa w Kotuniu. Muzeum jest zlokalizowane przy działającej jednostce Ochotniczej Straży Pożarnej. Nie jest to obiekt tak duży, jak na przykład tego rodzaju muzeum w Rakoniewicach, ale mają tam naprawdę imponujące zbiory. Jak opowiadał pracownik muzeum, zebrali tutaj największą w Polsce liczbę ręcznych sikawek! Muzeum małe, małe fundusze (mają tam tylko dwa razy po pół etatu, więc jak któryś z pracowników zachoruje, to turyści mogą się odbić od tak zwanej ściany), jednak cały czas zbiory są powiększane. Dzieje się tak, dzięki pracownikom muzeum, którzy sami byli strażakami i widać, że nie jest to dla nich tylko i wyłącznie praca na pół etatu, ale przede wszystkim wielka pasja. Możecie być pewni, że będziecie tam osobiście oprowadzeni i dowiecie się wielu ciekawych rzeczy. Można mieć pewne pretensje, że siedleckie muzeum, troszkę po macoszemu traktuje swoją filię – a szkoda. Bo OSP w Polsce, to nie tylko statutowa pomoc w gaszeniu pożarów, czy ratowania ludzi w wypadkach – historia ochotniczych strażaków, pokazuje, że były i są to miejsca kultywowania patriotyzmu, dbania o lokalna kulturę. Z pewnością doświadczycie tego w Kotuniu. Naprawdę polecam..

cz4fot2
 Piękny budynek, który znacie z grafiki na znaczku

Kolejnym punktem marszruty było właśnie Muzeum Okręgowe w Siedlcach. Przepiękny klasycystyczno – barokowy budynek, który postawiła rodzina Czartoryskich, ówcześni właściciele całego miasta. Zwróćcie uwagę na wieżę zegarową, którą zwieńcza rzeźba Atlasa dźwigającego kulę ziemską. Patrząc na ten rozmach, można sobie tylko wyobrazić, jak jeszcze piękniejszym miastem byłyby Siedlce, gdyby nie II wojna światowa i to w czyjej orbicie byliśmy po jej zakończeniu. W środku, w tej chwili są tylko dwie sale wystawowe, ponieważ muzeum przechodziło całkiem niedawno generalny remont i dopiero teraz organizują na powrót całe zbiory dotyczące siedleckiego regionu. W pierwszej sali zobaczycie zbiory wydobyte z miejscowych wykopalisk – od neolitu, aż po średniowiecze. W drugiej można zobaczyć replikę wnętrza wiejskiej mazowieckiej chaty. Wszystko zrobione z gustem, a to daje nadzieje, że pozostała kolekcja będzie wyeksponowana w tem sam sposób, ku naszej zresztą uciesze. Tuż obok muzeum znajdziecie ławeczkę Żeromskiego, który w Siedlcach spędził część swojego życia. Przy okazji, po drugiej stronie ulicy jest lokalna cukiernia z mała kawiarnią. Polecam, pyszna kawa – nie mówiąc już o wyrobach cukierniczych. Ja niestety musiałem ograniczyć się do małych lodów, bo ostatnio przesadziłem z tak zwanym robieniem „masy” i już wiem że z „rzeźbą” będzie duży problem.

cz4fot3
 .... to właśnie to krzesło :-)

Przyszła kolej na następną siedlecką filię – Muzeum Ziemiaństwa w Dąbrowie. Piękna mazowiecka wieś, a w jej centrum po prostu perełka. Również niedawno odnowiony obiekt. Dworek z oficyną zbudowany był w końcu XIX w dla rodziny Dobrzyńskich. Szybko go jednak sprzedali, a właścicielem została niemiecka rodzina. Zresztą z głową tej rodziny wiąże się ciekawa historia, ponieważ gdy nasi „wybawiciele ze wschodu” weszli na te tereny, został on aresztowany przez NKWD, a do uwięzienia wystarczyło oczywiście samo nazwisko i pochodzenie. Jednak szybko po wojnie został uwolniony, bo okazało się, że nie tylko nie szkodził Polakom, a nawet bardzo im podczas wojny pomagał. Podobno do dziś spadkobiercy tej rodziny, raz do roku przyjeżdzają na groby swoich przodków. Mieszkają wtedy w dworze, który dysponuje dla turystów pokojami gościnnymi. Skąd to wiem? Odpowiedź jest prosta – po raz kolejny spotkałem na znaczkowej trasie, osobę która nie jest tylko i wyłącznie pracownikiem, tylko wielkim pasjonatem. Zostaliśmy oprowadzeni po całym dworze. Pani pokazała nam najciekawsze eksponaty, takie jak niesamowite krzesło toaletowe, które w tych czasach było obowiązkowym wyposażeniem sypialni, specjalny termos na poncz w którym pani domu przywoziła gorący trunek dla męża i gości na koniec polowania, czy działający gramofon nakręcany korbą. Jakby ktoś chciał wyciszyć się w pięknych okolicznościach przyrody – dworek ma własny staw, pasiekę, sad, ogród – to serdecznie polecam. Naprawdę można przez kilka dni zapomnieć o naszym szybkim XXI wieku. W oficynie, gdzie jest kasa i oprócz naszych znaczków, sprzedawane są pamiątki, można również kupić produkty miejscowych upraw czy hodowli. Na przykład, ich własnej roboty miód, a raczej własnej roboty ich pszczół. Ale, co tam miód. Panowie ja zakupiłem tam specjalnie przygotowane zaprawki do robienia nalewek! Jest ich mnóstwo rodzajów i smaków. Kupiłem cztery, czyli jeszcze cztery półlitrówki spirytusu, trzy tygodnie oczekiwania z zaślinioną z łakomstwa gębą i będzie co „degustować” (Aha, jak powiedziała mi pani przewodnik, która sprzedała mi te skarby, co kilka dni trzeba buteleczką wstrząsnąć). Tak było pięknie, że aż żal było jechać dalej.

cz4fot4
 Słynna ławeczka i ... "Mamrot"

Ostatni znaczek, jaki chciałem dzisiaj zdobyć był oddalony o kilkadziesiąt kilometrów, ale o tym zaraz, ponieważ obiecałem że opisze miejsce, które moim zdaniem również powinno mieć swój punkt na naszej mapie, a nie ma. Miejscowość nazywa się Jeruzal (niekiedy zwany Jeruzalem), ale niech nazwa was nie zwodzi, bo nie chodzi tu o kolejny znaczek miejsca sakralnego, mimo że jest tam stary drewniany kościół. Wieś Jeruzal, to miejsce w którym kręcono kultowy już polski serial. W serialu tym wieś nosi zgoła inną nazwę… Wilkowyje… tak moi drodzy ten serial to „Ranczo”. Niesamowite miejsce – cała wieś oczywiście żyje z serialu, który zresztą bardzo przyczynił się nie tylko do popularyzacji samej miejscowości, ale także jej ekonomicznego rozwoju. Na każdym kroku można tam się natknąć na tablice poglądowe związane z serialem i opisujące konkretne miejsca, typu kościół, plebania, sklep Więcławskich, itd. itd. Można kupić też pamiątki. Oczywiście głównym towarem eksportowym jest wino marki wino, o niezapomnianej nazwie „Mamrot” ?, a najbardziej obleganym miejscem przez turystów słynna ławeczka przed sklepem, na której to czterej bohaterowie serialu, opróżniali buteleczki z Mamrotem, często przy tym wygłaszając całkiem mądre i pouczające sekwencje. Oczywiście sam zakupiłem wspomnianego Mamrota i usiadłem z nim na tejże ławeczce, ale szczerze mówiąc, żadna mądra myśl wtedy mnie nie nawiedziła – No, ale może to tylko działa po opróżnieniu tej butelczyny? Na to jednak odwagi mi nie stało – Mamrot pozostanie wdzięcznym rekwizytem. Musi go sporo schodzić, bo jak zapytałem właściciela sklepu, czy dużo tego sprzedaje. Odpowiedział z uśmiechem „Nie narzekam…”. Nie wszystkie sceny grano w Jeruzalem, na przykład W następnej miejscowości, Latowicz mieści się urząd gminy Wilkowyje, gdzie też zajrzałem po drodze do Czerska, który właśnie był dla mnie, ostatnim znaczkowym miejscem tego dnia.

cz4fot5
 Wejście na mury i schody do pięknych widoków

W Czersku od wieków stoi gotycki Zamek Książąt Mazowieckich. Tak naprawdę w dużej części to ruiny, ale warto tam być, bo to kawał historii, a samo miejsce jest bardzo klimatyczne – dosłownie czuć historię całym ciałem. W baszcie zamku jest rekonstrukcja komnaty kasztelana, który swego czasu zarządzał zamkiem. Z pewnością warto wejść na mury obronne. Ręczę wam, że jeśli nie przeszkodzi pogoda, to można spędzić tam mnóstwo czasu patrząc na niesamowity, rozległy widok na pradolinę królowej polskich rzek – Wisłę. Gdy wychodziłem z zamku, cienie baszt kładły już się na ziemi. Dzień zmierzał ku końcowi. Przejechałem sporo kilometrów, ale było warto. Zdobyłem cztery nowe „stampy”, zobaczyłem nowe ciekawe miejsca, a w przypadku Czerska odwiedziłem zamek, który jest już moim starym znajomym. Oprócz tego poznałem nowych fascynujący ludzi – a wszystko to dzięki naszemu pozytywnemu znaczkowemu świrowi.

Do zobaczenia na znaczkowym szlaku. .

Bobik