Wielokrotne prośby, tłumaczenia i przypomnienia odnośnie idei Znaczka Turystycznego nie przynoszą niestety satysfakcjonujących rezultatów. Jak zapewne czytaliście na grupie „Wokół Znaczków Turystycznych”, pojawił się wpis turystki. Samo zdarzenie, jak i reakcje w komentarzach, skłoniły nas do ponownego zabrania głosu.
Obserwujemy narastające zjawisko, które nie tylko jest sprzeczne z ideą Znaczka Turystycznego, ono ją zwyczajnie niszczy. Znaczek to nie gadżet na półkę, nie zdobycz „przy okazji”, nie kolejna rzecz do odhaczenia w kolekcji. To pamiątka po osobistym odwiedzeniu miejsca, po wejściu, zobaczeniu, zrozumieniu, a nie po zrobieniu zdjęcia z progu.
Dotarło do nas oficjalne pismo z rezygnacją z udziału w idei >>, tym razem z Muzeum Minerałów i Skamieniałości w Świętej Katarzynie ZT 575 i 579. Przykre? Tak. Zaskakujące? Niestety, nie. Takie decyzje nie biorą się znikąd, są wynikiem sytuacji, które wprost porażają. Coraz częściej do miejsc znaczkowych trafiają osoby, które nie chcą nawet spojrzeć na to, co obiekt oferuje, ale uparcie żądają znaczka. Płacą za bilet, po czym... odwracają się na pięcie i nie zwiedzają obiektu, ale mają zakupiony znaczek. Nawet nie wiedzą, co ominęli. Ale w innym miejscu potrafią się obrazić, gdy znaczek kosztuje 12 zł. Gdzie tu sens, gdzie logika?
Jeszcze trudniejsze do zrozumienia są pretensje o ceny biletów. Padają teksty, że „za drogo”, że „za sam znaczek powinno wystarczyć”. Otóż nie. Znaczek nie jest nagrodą za obecność w progu, a cena biletu 5 czy 25 zł to nie jest przymus, tylko element ekonomiczny obiektów, które z czegoś muszą się utrzymać. Bo jeśli nie z biletów, to z czego? Z dobrej woli?
Niektórzy próbują kupować znaczki hurtowo, „dla kolegów”, „bo nie mieli jak przyjechać”, „bo już byli”. Gdy spotykają się z odmową, w pełni słusznie, pojawiają się skandaliczne zachowania. Współpracujące z nami miejsca znaczkowe informują nas o takich sytuacjach. Co gorsza, często te same osoby powtarzają swoje „wyczyny” w innych obiektach, zupełnie bez wstydu. Apogeum to robienie zdjęć sprzed wejścia i zamawianie znaczka w centrali. Bo „byłem pod drzwiami”. Problem w tym, że te drzwi były otwarte. Pracownicy widzą, jak ktoś staje, robi zdjęcie i odchodzi. Na zaproszenie do środka słyszą „nie trzeba, znaczek kupię przez internet”. I to jeszcze znajduje poparcie w komentarzach - a niektórzy, co gorsza, takie „porady” lajkują.
Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Mówiliśmy, tłumaczyliśmy. Nadal nie dociera. Dlatego powiemy raz jeszcze - Znaczek Turystyczny to nagroda za świadome zwiedzanie. Jeśli coś Cię nie interesuje - nie zwiedzaj. Jeżeli uważasz, że bilet jest za drogi, to nie zwiedzaj obiektu, ale też nie zamawiaj znaczka w centrali, a brakujący numer w grze kolekcjonerskiej zastąp kuponem JOKER. Słowo „drogi” to pojęcie względne, czy będzie to 5 zł czy 25 zł, nigdy nie jest tak, aby nie mogło być taniej, czyli zawsze jest drogo. Masz prawo do obejścia miejsca, ale nie masz prawa domagać się znaczka, który w założeniu symbolizuje zwiedzenie miejsca, a nie jego ominięcie.
Coraz częstsze zgrzyty, z którymi mamy do czynienia skłaniają nas do gaszenia pożarów rozpętanych przez samych turystów. Tracimy czas, w którym moglibyśmy prowadzić rozmowy z nowymi miejscami, w którym moglibyśmy zrobić coś nowego dla znaczkowej idei. Skłania nas to do przemysleń i rozważań nad zmianą formy zamówień znaczków, aby wykluczyć kombinatorstwo i nieuczciwe podejście do idei, a nawet do likwidacji listy zdobywców ZK.
Wracamy z nostalgią do czasów początków naszej działalności w 2012 roku, kiedy to garstka turystycznych zapaleńców pielęgnowała zasady, które teraz inni tak bezrefleksyjnie obchodzą. Przypominamy sobie liczniejsze niż dzisiaj relacje z odwiedzanych miejsc i to jaką radość sprawiał zdobywającym każdy znaczek i każde pokazane miejsce, które rzeczywiście się promowało. Wtedy nie liczyła się ilość zdobytych znaczków, a jakość zwiedzania. Wielu turystów znaczek uważało za zdobyty, nie gdy dokonano zakupu, ale kiedy dokonano wpisu na stronie i opublikowano relację. Dziś każdy chce być na szczycie listy, myśli tylko o sobie, ale już nie o tych, którzy dane miejsce będą chcieli zwiedzić za rok czy dwa, kiedy znaczka być może w danym miejscu nie będzie. O powstałą sytuację oskarża się nas, ale mało kto jawnie sprzeciwia się tym, którzy tę ideę psują od środka. Bierne przyglądanie się patologii jest cichym przyzwoleniem na takie działania, a to nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego.
Warto zatem przemyśleć temat dokładnie, w końcu nie wszystko trzeba mieć. Nie każdy znaczek jest „do zdobycia za wszelką cenę”. Jeżeli komuś zależy tylko na liczbach i drewnianych krążkach, niech się zastanowi, czy wie, po co w ogóle zbiera znaczki. Bo coraz częściej wygląda na to, że nie chodzi już o turystykę – tylko o puste kolekcjonowanie.